literature

Nordic Gang: Destiny I

Deviation Actions

FanRubyGloom's avatar
By
Published:
2.1K Views

Literature Text

CZĘŚĆ I
Nordic Gang

"Step by step, heart to heart,
left, right, left,
We all fall down,
Like toys soldiers."

- Czemu znowu oni poszli, zamiast nas? - Mathias wypuścił z ust kłąb papierosowego dymu. Założył ramiona na krzyż.
- Bo mniej zwracają na siebie uwagę. - odpowiedziałem. Tupałem nerwowo ze zniecierpliwienia.
- Pewnie. W końcu codziennie widuje się gości ze spluwami.
Uniosłem rękę w uciszającym geście.
- O co...?
- Wracają. - zagryzłem zęby na papierosie i z niesmakiem wyrzuciłem peta na ziemię. Jednak palenie jest nie dla mnie.
- Dobra.
Zajęliśmy strategiczną pozycję za drzwiami. Zaraz też otwarły się i wyszły nimi dwie osoby.
- Jesteście?
- Taa. - mruknął Mathias. Wyszliśmy do nich. - Bez ogonów?
- Bez. - odparł Lukas.
- Macie dysk? - spytałem.
W odpowiedzi Tino wskazał na swój plecak.
- Zmywajmy się. Zrobiliśmy przypadkiem większą rozpierduchę, niż zakładaliśmy.
- Czyli jak zwykle. - podsumował Mathias.
Nie było czasu na dalsze dyskusje. Daliśmy w długą.

*

Jeśli miałbym być po prostu szczery, cała nasza czwórka wiodła dość parszywy żywot. Imaliśmy się różnych zajęć, w mniejszym lub większym stopniu nielegalnych. Każdy z nas w przypadku aresztowania dostałby chyba dożywocie. Ale cała zabawa polegała na tym, żeby nie dać się aresztować. I nie dać się zabić. Ale nawet to po tak długim czasie stawało się zawodową rutyną. Każdy z nas miał inny powód, przez który trafił do podziemia i żaden z nas nie lubił o nim rozmawiać.
Był więc Fin Tino Väinämöinen, Norweg Lukas Bondevik, Duńczyk Mathias Kohler no i ja, Szwed imieniem Berwald, nazwiskiem Oxenstierna. Często wiele osób pokpiwało sobie z tego, nazywając nas Nordic Gang.
Znaliśmy się długo i stanowiliśmy zgraną grupę. Mieliśmy do siebie zaufanie. Ważna rzecz, kiedy robi się w takiej "branży". Myślę, że byliśmy po prostu przyjaciółmi. O ile takie szumowiny, jak my, są zdolne do przyjaźni. W każdym razie, ja sam wiedziałem, że mogę na nich liczyć. W tym światku znalazłem też jedyną osobę w życiu, którą byłem w stanie pokochać.

*

- Tino, chłopie, żyjesz? - Mathias przechylił się z przedniego siedzenia.
- Chyba żyję. - mruknął pytany. Brzmiał, jakby sam w to do końca nie wierzył. Poprzedniej nocy wziął udział w niezłej popijawie i teraz był, ładnie to ujmując, nie do końca dysponowany.
- Idioto, patrz na drogę! - ryknąłem, kiedy prawie otarliśmy się o przejeżdżającego sąsiednim pasem saaba.
Mathias odwrócił się z obrażoną miną.
Podłośnił radio i z głośników ryknęło: "I'm on the hiiiighwaaay to hee-ell!!".
Lukas ściszył.
- Eeej! - zaprotestował Duńczyk.
- Słuchamy tego od tygodnia. Mógłbyś wreszcie zmienić repertuar!
- To moje auto i ja tu wybieram muzyczkę. - odparł, znów pogłaśniając. - I powinniście mi być wdzięczni, że was wożę!
- Ta. - sarkał Lukas - Dziwne, że ten cud motoryzacji jeszcze w ogóle jeździ.
- No wiesz, co...!
"higwaaay...!"
- Tino chyba będzie rzygał. - mruknąłem.
- No nie! - doleciało wyjątkowo zgodnie z przednich siedzeń - Znowu?!
- Sorry, chłopaki. - mruknął Fin, zanim zanurkował w poszukiwaniu plastikowego woreczka.  - Swoją drogą... - odezwał się, kiedy już złożył (trzeci dzisiaj!) hołd naturze - Na co drugiej akcji pławicie się w ludzkich wnętrznościach, a brzydzi was coś takiego...
- Chodzi o zasady. - mruknął Lukas, przewalając coś w swoim palmtopie.
- Chodzi o ten dźwięk! - zaprotestował Mathias, rechocząc. - Blergh! - zaintonował.
- Chcesz miętówkę? - spytałem oklapłego przyjaciela.
- Daj. - mruknął, zrezygnowany.


- No, panowie. - powiedział po dwudziestu minutach Mathias. - Wyłazimy powolutku.
Siedzieliśmy w aucie na opuszczonym parkingu.
- Może mi ktoś wytłumaczyć... - zaczął Lukas - Czemu pojechaliśmy we czterech na głupią dostawę dysku?
- Tłumaczyłem już, że ten gość coś kombinuje. Lepiej mieć wsparcie, gdyby miał jakichś karków w odwodzie. - odpowiedział Duńczyk, z beztroską wychodząc z auta i przeciągając się. - W razie czego, Tino zarzyga ich na śmierć.
- Strasznie śmieszne. - mruknął nachmurzony Fin. - Poczekam, aż to ty się narąbiesz w trzy dupy.
- No to długo nie będziesz musiał czekać. - powiedziałem. Wszyscy poza Mathiasem zarechotali.
- Cicho, pawiany. - nakazał. - Zajechał.


- Dlaczego wiedziałem, że to się tak skończy?! - gderał Lukas.
Mathias jeszcze bardziej przyśpieszył.
- Zgubiliśmy ich?
Odwróciłem się.
- Siedzą nam na ogonie. Oby nie wpadli na pomysł strzelania.
- Mamy pancerne szyby.
- Jak mają grubszy kaliber, to i tak po nas!
Facet, który zlecił nam kradzież dysku z danymi okazał się łatwą do przekupienia świnią. Za parę zielonych wystawił nas przed konkurencyjnym gangiem japiszonów.
- Mat, mówiłem już, że kiedyś cię zamorduję?! - ryknął Tino.
Ściskał się za rozbity łuk brwiowy.
- Jak tamci nas dorwą, nie będziesz już miał okazji!
Zacisnąłem zęby.
- Mat, do cholery! Po prostu skręć w jakąś uliczkę!
- Takie akcje udają się tylko na amerykańskich filmach! - wysapał.
Dojeżdżaliśmy w zawrotnym tempie do skrzyżowania. W lusterku dostrzegłem dziki błysk w oku Mathiasa.
- Widzę naszą szansę!!
Główną w żółwim tempie wlokła się wielka, żółta ciężarówka.
- Chcesz nas rozmazać po asfalcie?!
Mathias nie odpowiedział. Zacisnął zęby i wcisnął pedał gazu do oporu.
Mimowolnie zacisnąłem palce na tapicerce. Pęd wciskał w fotel.
- Zawsze was kochałem! - wysilił się na czarny humor Tino.
Wydało mi się, że ciężarówka już ociera się o bok zdezelowanego auta Mathiasa. Usłyszeliśmy upiorne trąbienie i zdążyło przemknąć mi przez myśl, że może w następnym wcieleniu spotka mnie lepszy los. Jakimś cudem udało nam się przejechać. Mat zrobił gwałtowny miraż i z piskiem opon, który wywoływał ciarki, wjechał w boczną uliczkę.
Zapadła cisza, przerywana tylko przyśpieszonymi oddechami naszej czwórki.
Wykręciłem szyję do tyłu. Tino zrobił to samo.
Przez chwilę asfalt był zupełnie pusty, a potem z prędkością odrzutowca przejechał po nim odpicowany wóz naszej konkurencji.
Uniosłem brwi.
- Metody z amerykańskich filmów naprawdę działają.


Po powrocie do bazy Mathias dostał od nas po uszach. Nie dość, że się nalataliśmy za dyskiem, rozwaliliśmy pół biurowca, skopaliśmy stado japiszonów i prawie wpadliśmy pod ciężarówkę, to do tego nic na tym nie zarobiliśmy. Po wygłoszeniu, że "to przecież mogło przydarzyć się każdemu", siedział naburmuszony w swoim kącie, czyszcząc broń.  Lukas zaszył się w swoim centrum dowodzenia wszechświatem. Coś tak czułem, że znowu spuszcza komuś kasę z konta w Szwajcarii.
Brew Tino wyglądała tak, jakby nadawała się do szycia, zabandażowałem więc niedbale własną rękę i udałem się z nim do nie do końca legalnie działającego konowała. Za to skutecznego.
Wieczór był ciepły, więc w sumie miło było się przejść. Ta dzielnica nie była jeszcze spalona, może nikt nam nie przyładuje serii w głowę.
Niby byliśmy tak wielokrotnie o wiele gorzej poharatani, a jednak martwiłem się raną Tino. Oczywiście, wszystko przez tego idiotę Mathiasa!
Tino poruszał nerwowo palcami. Już wiedziałem, jaka kwestia za chwilę padnie.
- Masz papierosa?
Skinąłem głową i podałem mu pudełko. Wyciągnął jednego, przypalił i odrzucił mi fajki.
- Dzięki. - zaciągnął się z lubością.
- Właśnie skróciłeś sobie życie o pięć minut.
- I tak pewnie nie dożyję starości. - odparł beztrosko, strącając popiół z końca papierosa.
- Pewnie żaden z nas nie dożyje. - mruknąłem.
- Do tej pory nieźle szło. - odrzekł. Wziął mnie za rękę. Uśmiechnąłem się mimowolnie. - Koniec filozoficznych rozważań. Postaraj się choć raz myśleć pozytywnie.
- Nie wymagaj ode mnie niemożliwego.
Zaśmiał się.

*

Rozwarłem sklejone snem powieki. W moim polu widzenia znajdował się nadal głęboko uśpiony Tino.  Na lewej stronie czoła miał opatrunek.
Przetarłem oczy i chwilę jeszcze ponapawałem wzrok widokiem Fina. Potem wstałem, starając się jak najmniej hałasować.
- Otwieram oczy, a tu nade mną ekshibicjonista. Trauma do końca życia. - usłyszałem głos Tino. Odwróciłem się i zobaczyłem, że śmieje się w najlepsze.
- Budzę się, a w moim łóżku jest drugi facet. - odgryzłem się.
- Wyostrzyła ci się riposta! - stwierdził z zadowoleniem.
- Twoja zasługa. - pochyliłem się i go pocałowałem. - Czas wstać, bierzemy dziś dwie akcje.
- Mam nadzieję, że Mat nas znowu nie wpakuje w jakieś bagno. Zdaje się, on dzisiaj miał wartę?
- Tak. No to do tego będzie marudził pół dnia. I chyba pobiłby jakiś niepisany rekord, gdyby wkopał nas dwa razy w ciągu 48 godzin.


Kiedy po piętnastu minutach zwlekliśmy się na dół, reszta w najlepsze się już opychała.
Lukas jedną ręka z niebywałą prędkością wpisywał coś na klawiaturze swojego laptopa, w drugiej ręce trzymał tost.
Mathias, bez śladów zmęczenia, zapakował sobie do ust tak wielki kawałek chleba, że wyglądał jak chomik. Nie przeszkodziło mu to w krzyknięciu na nasz widok:
- Dzień dobry, gejaszki! Mam nadzieję, że mieliście litość dla naszej biednej kanapy.
- Skrzypiała, jakby była całkiem zadowolona. - odciął się Tino i podszedł do ekspresu do kawy.
- Ale cię zgasił... - mruknął zza ekranu Lukas.
Mathias nie był w stanie odpowiedzieć, bo teraz wpakował w siebie dziką ilość płatków kukurydzianych.
- Spójrzcie. - powiedział Norweg, otrzepując z koszulki okruszki i odwracając laptop w naszą stronę.
Na ekranie wyświetlone było zdjęcie łysiejącego gościa w średnim wieku. Już ze zdjęcia zalatywało od niego tanią elegancją.
Lukas przejechał palcem po szyi w charakterystycznym geście.
- Mokra robota, tak od samego rana? - zamiauczał Mathias.
- Nie marudź. Nie musisz tam wchodzić, akurat tak się składa, że gość ma biuro na samym szczycie biurowca, a naprzeciw jest apartamentowiec, do którego mamy wstęp.
- Snajperka? Łee. - znowu wyraził swoją dezaprobatę. - Czekaj, JA "nie muszę tam wchodzić"? Mam iść sam?
- Potrzebujesz opiekunki? - zadrwiłem.
- Nie, tylko... Gdzie tak samemu?
- Idziesz sam. - zawyrokował Lukas. - Nasza trójka ma o wiele delikatniejszą akcję.
- Sugerujesz, że jestem niedelikatny?
- Ależ jesteś delikatny. - rzucił Tino od blatu, chrupiąc tost - Delikatny jak słoń, precyzując.


Obrażony i wyposażony w zdjęcie obiektu i większy kaliber Mathias wyszedł po dziesięciu minutach. Usłyszeliśmy jeszcze, jak klnie, na czym świat stoi. Zaraz potem do naszych uszu doleciał ryk silnika motoru Tino i Mat się oddalił.
- No, skoro wypchnęliśmy z domu dzieci, przejdźmy do sedna. - powiedział Lukas.
- Nie lepiej byłoby wysłać tam Tino? Najlepiej z nas strzela. - odrzekłem.
Fin skinął głową.
- Nie... - mruknął. - Chciałem go się na chwilę pozbyć. Może nie spieprzy.
- Co to za sprawa, że aż Mat nie może o niej wiedzieć?
Lukas przez chwilę szukał słów.
- Delikatna. - wyrzucił w końcu wraz z oddechem.
Patrzyliśmy na niego, czekając na szersze wyjaśnienie.
- Chodzi o mojego brata. - przyznał niechętnie. - Nie chciałem mówić o tym przy Duńczyku, bo on uwielbia sobie drwić z "rodzinnych sentymentów".
Spojrzał na nas, jakby oczekiwał, że wybuchniemy wariackim śmiechem. Milczeliśmy.
Wiedzieliśmy świetnie, dlaczego Mathias nie uznaje rodzinnego układu za coś pożądanego. Usłyszeliśmy opowieść o jego wcześniejszym życiu tylko raz. I ten raz nam doskonale wystarczył. Z zestawieniem z ciągnącą się przez policzek Mata blizną wywoływała ciarki.
- Jeśli oczekujesz naszej pomocy, masz ją. - powiedział  Tino.
Na jego zazwyczaj niezmąconej uczuciami twarzy wymalował się lekki uśmiech.
- Wiedziałem, że będę mógł na was liczyć. - odchrząknął i przybrał zwykłą dla siebie minę, wyrażającą skrajną obojętność.
I zaczął opowiadać.
- Kojarzycie tego gnojka, właściciela A.F.Jones Corp. ?
Skinęliśmy głowami. Pod płaszczykiem porządnej firmy Jones obracał połową szemranych interesów w mieście. Mieliśmy kilka nieprzyjemnych utarczek z jego ludźmi. Ja sam miałem własny powód, żeby go nienawidzić.
- Nie wiecie w sumie zbyt wiele o moim bracie... - zaczął z drugiej strony. - Dzieciak ma na imię Emil. Po śmierci naszej babki chowa się właściwie samopas, przez bałagan w papierkach nikt nie zwrócił na to uwagi. W tym roku skończy 17 lat. Powiedzmy, że... - zawiesił głos - Że odziedziczył po mnie pewien dryg do używania komputerów... Niekoniecznie w legalnych celach.
- Ale co łączy jego i Jonesa? - spytałem, spodziewając się, jaka będzie odpowiedź.
- Młody mu podpadł. Nie mam pojęcia, jak, nie mam pojęcia, z jakiego powodu. Po prostu... Ostatnio na moją skrzynkę przyszedł minutowy filmik, w którym Emil prosi mnie o pomoc.
- Ta sprawa śmierdzi z daleka. - mruknął Tino. - Może ktoś dzieciaka porwał i chce nas gdzieś za nim zaciągnąć?
Spojrzałem na Lukasa, który zrobił się jeszcze bledszy na twarzy, niż zwykle.
- Chyba mu nie pomagasz. - stwierdziłem. - Masz ten filmik? - zwróciłem się do Lukasa.
Skinął głową.
Odpalił krótkie nagranie. Bardzo podobny do Lukasa, tylko z jeszcze jaśniejszymi włosami i chyba jeszcze chudszy od naszego Norwega nastolatek wyrzucał z siebie zdanie za zdaniem z prędkością karabinu maszynowego. Praktycznie nic z Tino nie zrozumieliśmy, bo mówił po norwesku. Wyłapaliśmy tylko kilka słów.
Milczeliśmy, przetrawiając to, co zobaczyliśmy.
- Podobni jesteście. - powiedział Tino, zapewne chcąc rozrzedzić nieco atmosferę.
- W jego wieku właśnie tak wyglądałem. A rok później poznałem was.
Na chwilę zapanowało milczenie.
- No dobra. - odezwałem się w końcu. - Jak niby miałaby wyglądać pomoc dla niego?
- Myślałem o tym, żeby... Spróbować mu znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę. A póki co, mógłby zostać z nami... - każde kolejne słowo wypowiadał coraz ciszej. Każde z nas myślało zapewne o tym samym. Gdzie niby bezpiecznie ulokować kogoś, kto ma na pieńku z A.F.Jones Corp. ? I czy jest w tym mieście mniej bezpieczne miejsce, niż nasza baza?
- O ile jeszcze nie jest z niego mielonka. - mruknął pocieszająco Tino.


Mat wrócił po trzech godzinach. Stanął w drzwiach, ściągając z ramienia snajperkę z miną zblazowanego specjalisty od headshotów.
- Tino, serce moje, chyba zużyłem ci nieco za dużo benzyny. - oświadczył i skierował się od razu w stronę żarcia. Dopiero, kiedy dopchnął kolanem piątą kanapkę zauważył, że coś jest nie tak ze stanem osobowym. Zamrugał. Nawet na moment przestał przeżuwać (ewenement!).
- Sklonowaliście Lukasa? - spytał w końcu. Szczęki znów zaczęły miarowo miażdżyc wyborny pasztet angielski, najtańszy w sklepie i uwielbiany przez Duńczyka.
- Żart przeleciał nisko. - oświadczył Lukas. - To mój brat.
Mat starał się nie okazać zaskoczenia.
- To ty masz bra...? Znaczy, podobni bardzo jesteście. - stwierdził fachowo. Wcisnął kromkę do ust, pośpiesznie otrzepał rękę o spodnie i wyciągnął ją do dzieciaka. - Mat jestem. Jak cię zwą, młody?
- Emil. - odpowiedział krótko, ściskając jeszcze krócej jego dłoń.
Młodszy Bondevik miał w sobie jeszcze więcej rezerwy, niż "oswojony" przez nasze dzikie towarzystwo Lukas. Do tego wydawał się przygnębiony.
Bladoniebieskie oczy śledziły nerwowo każdy ruch, a cienkie palce zaciśnięte były na obiciu kanapy. Jego sweter w skandynawskie wzorki wyglądał dziwnie przy naszych ciężkich skórach i kurtkach, którymi można by kogoś zabić.
- Nie no, miło, że wpadłeś. - dorzucił jeszcze Mat, tracąc zainteresowanie chłopakiem na rzecz składania hołdu bogowi pasztetu angielskiego.
- Emil póki co z nami zostanie. - oświadczył Lukas.
Duńczyk oderwał się od gastronomicznego cudu.
- A... To miło. Spotkania rodzinne i takie tam... - z dzikim zacięciem zaczął smarować następną kromkę.
Tino uniósł porozumiewawczo brwi.


Wyszliśmy razem z Tino na fajkę (w całym budynku były czujniki dymu).
O ile samo przetransportowanie Emila nie sprawiło kłopotów (wcale nie został porwany), to teraz nie bardzo wiedzieliśmy, co z nim zrobić. Miesiąc może wytrzyma tu, ale potem? Ta kryjówka może być w dowolnym momencie spalona. Nie wspominając o tym, że może mu się coś stać, gdyby to miejsce odkryli NASI wrogowie.
Tino kurzył już trzeciego papierosa.
- Co sądzisz o tym wszystkim? - spytał.
- Ja? Chyba nic na ten temat nie sądzę.
Rzucił mi pytające spojrzenie.
- Lukas to nasz kumpel. Zobowiązaliśmy się mu pomóc. No i to jedyna rodzina, jaka mu pozostała. - uzupełniłem.
Rodzina. Ciekawe, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym ją miał? Może nigdy nie zaciągnąłbym się w ciemną strefę? A może przeżyłbym coś, przy czym wspomnienia ze szczenięcych lat Mathiasa to dziecinna igraszka?
- Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy stawiając Mata przed faktem dokonanym. - odezwał się Tino. Położyłem dłoń na jego dłoni, bo właśnie chciał sięgnąć po kolejną fajkę.
- Nie pal tyle.
- Jestem zdenerwowany. - wyznał.
- Widzę. - skinąłem głową. - Ja też jestem. Chciałbym się chociaż dowiedzieć, co zrobił ten dzieciak.
- Chyba wkrótce się dowiemy. - odparł, chowając papierosy do kieszeni i przytupując nerwowo nogą w glanie. Z dachu nieopodal zerwał się gołąb i gruchając przeleciał nad naszymi głowami.


Kiedy wróciliśmy do środka, zastaliśmy tam dość ciekawy widok. Lukas wraz z Emilem przenieśli część centrum dowodzenia wszechświatem do dużego pokoju. Widocznie mieli tu więcej miejsca, niż w zagraconej kanciapce hackera. Teraz siedzieli obok siebie i każdy z nich nawalał na klawiaturze z taką prędkością, że wydawało się nieprawdopodobne, że w ogóle są ludźmi. Z tego, co się orientowałem, pisali jakiś program, ale okna dialogowe wyskakiwały jedno za drugim i nie mogłem dokładnie tego stwierdzić. Informatyka to nie moja działka. Pracowali prawie jednocześnie na czterech, czasami pięciu komputerach. Lukas kątem oka musiał wypatrzyć jakiś błąd w tym, co robił jego brat, bo uderzył w trzy klawisze na jego klawiaturze, nie przerywając swojej pracy.
- Dzięki. - mruknął młodszy Bondevik.
Mathias siedział w fotelu, udając, że coś czyta; naprawdę chyba próbował podejść do braci, ale robił to, jak pies do jeża. Miał zaciętą minę. Żądał informacji. Specjalnie się mu nie dziwiłem. Ale i na wyjaśnienia przyjdzie czas.


Pojechaliśmy jeszcze z Tino zatankować jego grzmota. Lepiej, żeby nie zdechł w środku jakiejś akcji.
Właściciel motoru sapał, widząc, jak licznik przelicza wartość tankowanej benzyny.
- Zużył "trochę za dużo"? Wyrąbał prawie do zera!
Wzruszyłem ramionami.
- Nie znasz Mata?
- Znam, niestety. - stwierdził, grzebiąc po kieszeniach za pieniędzmi. - Gdybyśmy mieli tej nocy zwiewać z bazy, byłby przez niego niezły pasztet.
- Na szczęście mamy spokojny okres.
- Aż nazbyt spokojny. - stwierdził - Coś mi tu śmierdzi. - podniósł wzrok na licznik. - I to nie benzyna.
Poszedł zapłacić. Nawet my czasami jesteśmy grzeczni.
Wrócił i wskazał mi tylne siedzonko. Zdjąłem okulary, wcisnąłem kask i usiadłem. Tino zasadził sobie na głowę swój. Jak zwykle, widząc na nim stylizowane rogi, westchnąłem.
- No co? - spytał, gramoląc się do przodu. - Te rogi są cool.
- W czymś takim jeżdżą osiemnastoletnie łebki.
- Ej! Jak miałem osiemnaście lat nie miałem motoru. - wyznał - Teraz sobie powetowałem. Z resztą, wszyscy jesteśmy potomkami Wikingów.
- Ty akurat nie jesteś. - stwierdziłem złośliwie.
- Mentalnie jestem. - odparł, wyjeżdżając ze stacji. Odruchowo kurczowo się go uczepiłem. Kwestia nawyku. Silnik zawył i Tino ruszył ulicą z prędkością odrzutowca. Jeździł jak typowy pirat drogowy, jeszcze gorzej, niż Mat tą swoją kupą złomu.
- Robisz to tylko dlatego...! - ryknąłem mu w ucho, przekrzykując motor - Bo jak się tak do ciebie kleję, to czujesz się dominujący!
Odpowiedział mi tylko dziki śmiech chłopca na megawypasionym rowerze i piekielny pojazd potoczył się jeszcze szybciej.


Kiedy zlazłem zielony z motoru, Tino zaczął się z chytrą miną zarzekać, że jeździ tak tylko przez oszczędność benzyny. Oczywiście mu nie uwierzyłem i przekomarzając się weszliśmy do środka. Był to nasz stały rytuał.
- Powinniśmy być gangiem motorowym!
- Wystarczy jeden dziki cyklista...
Atmosferę w bazie najlepiej można by określić mianem napiętej.
Mat nadal próbował udawać, że nie interesuje się obecnością Emila i nadal wybitnie mu to nie wychodziło. Bondevikowie siedzieli teraz nad jakimiś szkicami technicznymi.
Nasze wejście chyba przerwało klątwę milczenia. Duńczyk nie wytrzymał.
- Wyjaśni mi ktoś w końcu, o co tu, do cholery, chodzi?!
Norwegowie unieśli wzrok znad papierów.
- I co wy dwaj robicie przez cały wieczór?!
- My? - zdziwił się Tino.
- Oni!
Lukas zagryzł wargi. Wyglądał, jakby dawno spodziewał się wybuchu.
- Kiedy sam to ogarnę... - powiódł wzrokiem po zawalonym stole - To wam to wyjaśnię...
- Ale co ON tu robi?! - znowu ryknął Mat.
- Uspokój się... - mruknął groźnie Tino.
- Jak mam się uspokoić?! To nie jest miejsce dla wycieczek szkolnych!
Emil kurczył się po każdym padającym z jego ust słowie.
- Zejdź z młodego. - włączyłem się. - Pretensje do nas.
- Nie. - odezwał się nagle Emil. - To ja zwalam się wam nagle na głowę. Jutro po południu już mnie tu nie będzie.
Zakrzyczeliśmy go.
- Chyba żartujesz!
- Goni cię największy gang w mieście!!
- Zostajesz tutaj!
Tylko Mathias milczał.
- Goni cię największy gang w mieście...? Jones! - jego usta zacisnęły się w wąską kreskę.
- Jones. - przytaknął Lukas. - Czy teraz już się zamkniesz i pozwolisz mi powiedzieć kilka rzeczy?
Mat skinął niechętnie głową.
Po wysłuchaniu historii odezwał się:
- I postanowiliście nie pytać mnie o zdanie, bo nie wierzę w rodzinne sentymenty?
Lukas przytaknął.
- Dobra. - uniósł ręce w obronnym geście Mat. - Oporowałbym.
- Dlatego postawiliśmy cię przed faktem dokonanym. - wzruszyłem ramionami.
- Ale nie mówię, że bym wam nie pomógł! - wybuchnął nagle - Rozwalacie grupę od środka! Widzę, że nawet już wam nie mogę ufać! - warknął i poszedł okopać się u siebie.


*

Następny poranek był obrzydliwie mokry. Siedziałem w wiśniowym aucie Mata na fotelu obok kierowcy, nudząc się niemiłosiernie. Niewidzącym wzrokiem patrzyłem na spływające po szybie krople deszczu.
Duńczyk bębnił palcami w kierownicę. Z głośników sączyło się: "da, dam, da, da, da, Deeenmaaark".
- Powiew patiotyzmu? - zakpiłem.
Obdarzył mnie ciężkim spojrzeniem. Nadal był zły.
- Wam przydałby się powiew integracji z grupą.
- Integruję się z tobą. Truć łebków prochami mógłbyś równie dobrze sam.
- Ciągniesz się za mną, bo na pewno się zastanawiacie, czy was nie wkopię.
Westchnąłem nad jego frajerstwem.
Mat rzucił okiem na zegarek.
- Dobra. To ta godzina. Przesiadaj się na moje miejsce, na wypadek, jakby trzeba było stąd spieprzać.
Wyszedł z auta i z godnością zniknął w deszczu, tupiąc ciężkimi buciorami.
Usiadłem na miejscu kierowcy. Dobrze, że Mat jest mniej-więcej mojego wzrostu, bo szczerze nienawidzę tych manewrów przy przestawianiu fotela, kierownicy, lusterek i cholera wie jeszcze, czego.
Zaraz też rozejrzałem się uważnie. Nikogo na horyzoncie. To chyba kolejna, spokojna akcja. Bardzo dobrze.
Mat przyczołgał się po dwudziestu minutach.
- Zjazd z mojego fotela. - oświadczył bezceremonialnie, otwierając drzwiczki.
- To nie fotel, raczej wszywór. - odgryzłem się. Nie wysiliłem się na wyjście i przelazłem na drugie siedzenie nad skrzynią biegów - Masz zamiar zmienić wóz w tym stuleciu? - dorzuciłem, sadowiąc się na poprzednim miejscu.
Zrobił głupią minę.
- Lubię go. - stwierdził. Nie był już tak nachmurzony. Chyba wyciągnięcie forsy od małoletnich ćpunów z bogatymi tatusiami poprawiło mu humor.
- Wiesz, że Lukas chodził do tego liceum?
Spojrzał na mnie niewyraźnie. Potem przeniósł wzrok na okazały budynek, na dzieciaki z dobrych domów w mundurkach i znów na mnie.
- Żartujesz.
- Naprawdę. - przez chwilę się zastanowiłem. Chyba mogę mu o tym opowiedzieć... - Jedź. Opowiem ci po drodze.
Jechaliśmy w milczeniu. Na wysokości stacji, na której tankowaliśmy z Tino zacząłem mówić.
- Znasz Lukasa. - puknąłem w papierosa z ręka wystawioną za okno. - Pokładowy geniusz.
Przytaknął.
- Pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Ojciec prawnik, matka też coś koło tego... Więc miał warunki. Zawsze był wybitny. Nie wiedzieć, czy dlatego, że ma taki mózg, czy dlatego, że starzy go naciskali. Nno, w każdym razie...
Zaciągnąłem się.
- Szło mu w szkole świetnie. Miał plany. Starzy wykładali forsę na naukę, nie wiedząc, że jednocześnie pod ich bokiem Lukas staje się najlepszym hackerem w mieście. Został zapisany do tamtego ogólniaka, ścisła krajowa czołówka. Kiedy kończył szkołę, tuż przed maturą "wszystko się po prostu spierdoliło", tak to ujął. Nie chciał mówić, co się takiego stało. Nie naciskałem. Kiedy go poznałem, był wrakiem. Ten jego brat - co go teraz trzymamy pod dywanem - zobaczył wtedy ponoć coś takiego, że został mu stały ślad na psychice. - wyrzuciłem peta za okno. - Miał wtedy 9 lat. Dlatego taki nerwowy.


*

- Panowie, jest grubsza sprawa.- oświadczył Lukas. Gestem zagonił nas na kanapę. Usiedliśmy. Mat uparcie wpatrywał się w starszego Norwega. Ten zauważył jego spojrzenie.
- Mam coś na twarzy?
- Nie. - odpowiedział wyjątkowo łagodnie. Prędko kaszlnął i rzucił o wiele bardziej jadowicie. - Popraw sobie tę męską spineczkę, przesunęła ci się.
Lukas z godnością poprawił spinkę w kształcie krzyża.
- Całe życie z pedałami... - westchnął teatralnie Mat. Tino kopnął go z pełnej pety nogą w bucie do jazdy na motorze. Duńczyk zawył.
- Który to?! - ryknął.
- A który wyzywa się od pedałów, hm?! - Tino stanął krok od Mata i wbił w niego wściekłe spojrzenie.
Z boku wyglądało to śmiesznie. Wysoki jak tyka Mat miękł jak przedziurawiona dętka pod wzrokiem niskiego Tino, który, żeby spojrzeć mu w twarz, musiał podnosić głowę.
Postanowiłem jednak ich rozdzielić.
- Spokojnie. - powiedziałem, wchodząc między nich z wyciągniętymi ramionami. - Mat, jesteś osioł, Tino by cię mógł za to zmielić. Tino - zwróciłem się do partnera - Mat cały czas chrzani, daruj mu ten raz.
Duńczyk pufnął, ale nie odezwał się.
Fin usiadł z godnością na kanapie, krzyżując ramiona na piersi.
- Jesteście razem? - zwrócił się do mnie i Tino Emil.
Przytaknąłem.
- Od dwóch lat nie dają spać po nocach. - musiał wtrącić swoje trzy grosze Mat.
- Skoro skończyliście się bawić... - warknął znacznie już poirytowany Lukas - To może mnie w końcu wysłuchacie?
- Dawaj, waść. - mruknął Mat.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
PLAKAT

[link]

O FICKU

Kiedy zaczęłam czytać genialne "Dzielnice", autorstwa :iconanatheila: , już zaczęło mnie świerzbić. Doszłam jednak do wniosku, że specjalizuję się w fickach, po których rzyga się tęczą i nic mi w tym stylu po prostu nie wyjdzie. Po jakimś czasie dorwałam się do "Kings of dawn" :iconpsychosocialcarousel:. Po raz kolejny doznałam zachwytu takimi mhrocznymi klimatami. W końcu, po sapaniu do monitora, przy ponownym czytaniu wyżej wymienionych dzieł dojrzałam do męskiej decyzji: "niech mi nawet nie wyjdzie, dupa, ja CHCĘ coś takiego napisać, MUSZĘ coś takiego napisać i NAPISZĘ, do licha ciężkiego!!".
Tak oto powstał "Nordic gang". Jak zasiadłam do pisania, tak nie przerwałam przez 7 godzin. (nie mogę już słuchać piosenek "higway to hell" i "stairway to heaven"... :XD:)
Stworzyłam tak wulgarny, obrzydliwy i prostacki fick, a jednak... Tak cholernie mi się on podoba! (a za chwilę mi się okropnie NIE podoba) :XD: Już dawno chciałam zrobić z Nordyków badassów, a zwłaszcza przedstawić Tino jako pijaczynę na motorze i w glanach :XD: Może kiedyś jeszcze stworzę coś w podobnym klimacie...? W końcu moje ficki są takie monotematyczne... :XD:

A Wy co sądzicie o niegrzecznych Skandynawach? :meow:

O TEJ CZĘŚCI

Co powiecie o takim stylu? :D Starałam się unikać mojego podniosłego stylu, robiąc narratorem Berwalda, który wyraża się, jak widać powyżej :XD:
W pierwszej części tylko zarysowałam kilka wątków :D Prawdziwa rozpierducha zacznie się dopiero w następnej, wtedy też poznamy więcej mrocznych faktów w życia Nordic Gangu. Wypatrujcie >:3

BONUS

[link]
© 2012 - 2024 FanRubyGloom
Comments17
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
AlfredAPH's avatar
Ten fic jest świetny ~ *komentuję go chyba z opóźnieniem, ale co z tego?* Generalnie wolę, kiedy postacie wychodzą kanoniczne, a tutaj mamy Finka snajpera i Berwalda mówiącego trochę więcej niż różnie intonowane "Hm" a jednak mi się niesamowicie spodobało :D
Ale najbardziej to mi się spodobał Dania, aww ~
I chcę się dowiedzieć czegoś o tej jego mhrocznej przeszłości , od teraz jest to moim celem życiowym i w ramach próby jego spełnienia lecę czytać kolejny rozdział ^ ^