literature

PrusAus: glupcze

Deviation Actions

FanRubyGloom's avatar
By
Published:
1.1K Views

Literature Text

Palec po raz kolejny uderzył nie w ten klawisz. Sapnąłem z irytacją i zmieniłem pozycję na stołku. Rozprostowałem palce i po raz kolejny spróbowałem zagrać. Tak, jak zazwyczaj klawisze dosłownie same układały mi się pod palcami, tak teraz co chwila popełniałem idiotyczne błędy. Mruknąłem pod nosem nieprzyzwoite słowo, kiedy znowu do moich uszu doleciała fałszywa nuta.
To bez sensu, nie potrafię się skupić.
Wstałem i skierowałem się do okna. Przesunąłem od niechcenia koronkową zasłonkę.
Jeśli nawet muzyka nie jest w stanie pomóc mi uporządkować moich myśli, to musi być źle ze mną. Oczywiście to wina tego ciężkiego idioty, którego ostatnimi czasy nie mogłem wyrzucić z mojej głowy.
Gilbert... Co ty sobie myślałeś?
Oczami wyobraźni nadal go widziałem. Widziałem, jak pochyla się nade mną, jak światło odbija się w jego niesamowicie szkarłatnych oczach, jak ma na twarzy wymalowany zadziwiająco łagodny wyraz... I już zaraz... Za chwilę... Muśnie moje wargi swoimi, robiąc coś, czego obaj będziemy żałować...
I pamiętam, jak odepchnąłem go gwałtownie, nie wytrzymując napięcia, czując, jak po mojej twarzy rozlewa się ciemny rumieniec. Widziałem, jak Gilbert prostuje się i jak jego usta zaciskają się w wąską linijkę.
Odwróciłem się do niego plecami i usłyszałem swój głos, mówiący:
- To niedopuszczalne!
Starałem się mówić pewnie, jednak mój głos drżał. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić, miałem kompletną pustkę w głowie. Moje wargi poruszały się bezwiednie, jednak nie wypowiedziałem ani jednego słowa. Niewidzący wzrok wbijałem w ścianę.
- Roderich...
Poczułem, że moje ramiona zaczynają drżeć. Po czym najzwyczajniej w świecie uciekłem.
Uciekłem, nie dając Gilbertowi chodźby cienia złudzeń. To się nie może udać. Przez nasze tak odmienne charaktery. Po prostu nie.
Popatrzyłem jeszcze chwilę na leniwie płynące po niebie chmurki, opierając się łokciami na parapecie. Ja się nie zmienię. Ty... Nie ma szans. Będziesz i zawsze byłeś taki sam. Odpychający i jednocześnie niezrozumiale przyciągający, jak magnes. W takim układzie nie mamy prawa do siebie pasować.
Westchnąłem i odwróciłem się od okna. Co dają mi takie jałowe rozmyślania? Powinienem był zająć się czymś konkretnym.
Po krótkim namyśle skierowałem się w stronę kuchni.

*

Godzinę później cały dom wypełniała woń pieczonego ciasta. Zaraz też przyciągnęła do zajmowanego przeze mnie skrzydła osobę, którą tak bardzo chciałem ignorowac do końca życia.
Gilbert stanął w plamie światła na progu. Oparł się plecami o framugę.
- Co masz dobrego, paniczyku?
Przesunąłem po nim wzrokiem, konstatując, że wygląda, jakby dopiero wstał z łóżka. Po czym szybko odwróciłem się w stronę piekarnika, czując nagły ucisk w gardle.
- Nic dla ciebie.
Nic nie wyszło z taktyki ignorowania.
- Eeej, nie gadaj, że masz zamiar zeżreć to sam. - wymruczał, kucając przed piekarnikiem i zaglądając ciekawie do środka przez szybkę.
Modliłem się, żeby się oparzył, ale ku mojemu niezadowoleniu nie wyciągnął ręki.
- Nie. - odgoniłem go gestem i otworzyłem piekarnik. Popatrzył na mnie z niemym wyrzutem, ale udałem, że tego nie zauważyłem. Gorące powietrze zapiekło mnie w oczy. A może to nie od powietrza...?
Gilbert nie tracił animuszu. Odchrząknął, patrząc, jak wyciągam ostrożnie wielki sernik.
- Nno, to się podziel.
Ogarnęła mnie nagła, nieuzasadniona złość.
- Dostaniesz kawałek, zamknij się!
Zrobił zdumioną minę. Poczochrał machinalnie i tak już zmierzwione włosy.
- Dobrze. - wymamrotał, nadal zdziwiony. Nie było w tym nic niezwykłego; w tym momencie sam siebie nie poznawałem.
- Nie denerwuj sie tak przez sernik. - dorzucił.
Coś we mnie pękło.
- Nie chodzi tu o sernik, głupcze! - ryknąłem, czując, że po policzkach spływają mi łzy. Pociągnąłem nosem i bulgotając jak zepsuty kran ponownie odwróciłem się od niego plecami, obejmując rękami ramiona.
Gilbert przez chwilę nic nie mówił. Czekałem, aż rzuci jakąś kąśliwą uwagę, ale nic takiego się nie stało. Zrobił krok w moją stronę.
- Więc o co...? - spytał ostrożnie.
Nie uznałem za konieczne się odezwać.
- Więc o co? - powtórzył, chwytając mnie za ramię i obracając twarzą do siebie.
Zakryłem prędko twarz dłońmi. Teraz zacznie się piekło. Gilbert widział moje łzy.
Jednak minęło piętnaście sekund, trzydzieści, minuta... Nie odzywał się.
- No?! - nie wytrzymałem.
- Co: "no"?
- Zacznij się nabijać już teraz. Szybciej skończysz.
Milczał. Ręce zaczynały mi cierpnąć.
- Pobrudzisz sobie okulary.
- Co ciebie obchodzą moje okulary?! - z mojej piesi wydarł się przeciągły szloch.
Zamiast odpowiedzieć, poczułem, jak dotyka moich dłoni i próbuje mi je odjąć od twarzy.
Puściłem. Nie miałem już siły ich utrzymać.
Moja zalana łzami twarz znalazła się nagle tuż przed bladym obliczem Gilberta.
Poczułem, jak zadrżały mi wargi.
- Więc o co chodzi? - spytał dobitnie po raz trzeci, uparcie patrząc mi prosto w oczy.
Obróciłem twarz w bok, byle tylko dalej od jego przeszywającego spojrzenia. Faktycznie ubrudziłem szkła okularów.
- O ciebie. - wyrzuciłem z siebie na wydechu.
Hałaśliwie wypuścił powietrze z płuc.
- Zostaw mnie. - wymamrotałem. Dopiero teraz zorientowałem się, że Gilbert nadal trzyma moje dłonie.
- Zostaw mnie! - powtórzyłem.
- Nie. - odpowiedział cicho, splatając swoje palce z moimi znów z tą delikatnością, jakiej nigdy bym się po nim nie spodziewał.
Miałem wrażenie, że rozdygotane serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Chodzi o to...? O to wtedy? - spytał.
Dopiero teraz zauważyłem, że stoi tak, że nieumożliwia mi ewentualny odwrót. Nie mogłem więc, tak jak ostatnio, salwować się ucieczką.
Próbowałem wyswobodzić palce. I to mi się nie udało.
- Czego ty ode mnie chcesz? - wymamrotałem. Zabrzmiało to żałośnie.
- Żebyś mnie posłuchał. Posłuchasz?
Odkaszlnąłem lekko.
- Dasz mi wtedy spokój?
Kiwnął głową.
Przeanalizowałem wszystkie opcje. Chyba nie miałem innej możliwości.
- Słucham.
- Popatrz na mnie.
- O tym nie było mowy. - najeżyłem się.
- Po prostu spójrz na mnie. - zdumiało mnie, jak miękko może brzmieć jego zazwyczaj prostacki głos. Machinalnie odwróciłem głowę.
- Patrzę. Zadowolony, głupcze? - spytałem, starając się utrzymać oschły ton, w czym wybitnie przeszkadzały mi nadal kapiące z oczu łzy.
- Bardzo. - po raz pierwszy uśmiechnął się blado.
Zachowałem kamienną twarz.
- Poczucie humoru jeszcze nikogo nie zabiło. Wiesz, co to takiego?
- Gadaj wprost, o co chodzi. I puść moje ręce.
Zacmokał z niezadowoleniem.
- Ja tu próbuje atmosfere robić, a ty wszystko psujesz.
- Jak zwykle wina paniczyka, co? - spytałem z goryczą.
- Po prostu... - zastanowił się. - Współpracuj nieco.
- TY prosisz MNIE o współpracę? - zaśmiałem się sztucznie. Było mi wszystko jedno, i tak czułem się skrajnie upokorzony.
- Do cholery! To się dłużej nie staram! - jego głos odzyskał zwykłą, niemiłą dla uszu barwę.
- Gadaj! - ryknąłem jeszcze głośniej, niż on sam.
- Kocham cię, nietykalski idioto! Puścił moje ręce.
- A ty o tym wiesz i udajesz nieosiągalnego paniczyka! - dorzucił, kopiąc z pasją niewinną szafkę kuchenną.
Ciszę, która zapadła w kuchni przerywał tylko ciężki oddech wściekłego Gilberta.
- Scheisse. - wymamrtotał.
- ...Nie wiedziałem. - usłyszałem własny głos.
Gilbert kilkakrotnie głęboko odetchnął. Uspokoił się nieco.
- Więc już wiesz. Co masz zamiar zrobić z tą wiedzą? - głos nieznacznie mu zadrżał.
- A ty co byś zrobił? - spytałem, wbijając wzrok w podłogę.
Przełknął ślinę.
- Mogę zademonstrować?
- Proszę. - odpowiedziałem. Miałem wrażenie, jakbym znajdował się w jakimś transie.
Gilbert podszedł do mnie. Zsunął mi z nosa okulary. Jego dotyk sprawiał, że piekła mnie twarz. Delikatnie starł moje łzy wierzchem dłoni. Potem objął moją twarz dłońmi.
- Nie uciekniesz? - spojrzałem na niego. Na jego prawie białych policzkach wykwitły lekkie rumieńce.
- Nie mam jak. - odpowiedziałem zwodnie z prawdą. " I nie chcę. ", dodałem w myślach. Pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia.
Gilbert musnął lekko mój nos, pocałował czoło, a potem złożył subtelny pocałunek na moich ustach. Zawisnął na chwilę parę centymetrów od mojej twarzy.
- Właśnie tak bym zrobił. - wyjaśnił spokojnie.
- Ja zrobiłbym nieco inaczej. - odpowiedziałem rzeczowym tonem.
- Jak?
Stanąłem na palcach i zarzucając mu rękę na szyję mocno go pocałowałem.
- I powiedziałbym "też cie kocham, głupcze."
fick, nad ktorym cierpialam nie wiadomo ile i wyszlo beznadziejnie. Przepraszam, wuju Rod ;n; Nie udało mi się wprowadzic "scenki", bo szło mi jak po grudzie =.=
Aczkolwiek w najbliższym czasie powstanie następny PrusAusowy fick - nie przegapcie, może byc "ciekawiej" :XD:
© 2012 - 2024 FanRubyGloom
Comments11
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Narusa13's avatar
"Pociągnąłem nosem i bulgotając jak zepsuty kran ponownie odwróciłem się od niego plecami, obejmując rękami ramiona."
Ten kran mi się z Rosją skojarzył. xD
Ale ogółem, to świetne,chociaż za pairingiem nie przepadam. xd