literature

Johnlock: Hold on to what you believe

Deviation Actions

FanRubyGloom's avatar
By
Published:
1.1K Views

Literature Text

www.youtube.com/watch?v=0O6MLT…

Sherlock nie znał tego uczucia. Chyba nigdy nie był tak zawstydzony i zażenowany czymś, co sam przecież powiedział.
To ciekawe, chociaż Sherlock wcale nie ma teraz ochoty tego analizować. Ma tylko ochotę natychmiast teleportować się do innego kraju, najlepiej za ocean, albo zmniejszyć się nagle do rozmiarów pyłku i wcisnąć gdzieś w szczelinę w podłodze.
Zniknąć. Wyparować.
Ale wie, że to niewykonalne. Niestety.
John siada ciężko na fotelu.
Na brzegu siedziska, jest spięty, gdyby było inaczej, rozłożyłby się wygodniej.
No i gdyby było inaczej, nie uciekałby wzrokiem, byle dalej.
- Sherlock... Słuchaj...
- Nie wysilaj się - usta Sherlocka w końcu się rozsznurowują i nic już nie zatrzyma potoku wymowy - Wiem dokładnie, jakie zdania układają ci się w głowie, wiem, jak panicznie zastanawiasz się, jak odpowiedzieć, żeby mnie nie zranić. W ogóle, ja mogę mieć uczucia? W sumie zawsze o tym wiedziałeś, a teraz masz namacalny dowód, "na litość boską, co ja mam mu powiedzieć, przecież się ode mnie odwróci, kiedy go odrzucę, ale, Boże, ja nie jestem gejem! I nie sądziłem, że Sherlock jest, i patrzy się na mnie, zaraz minie mu szok i wydedukuje każdą moją myśl! John, rusz mózgiem!"
Każde kolejne słowo pada coraz szybciej, a John podnosi w końcu wzrok na stojącego na środku pokoju Sherlocka.
- Tak... Tak dokładnie pomyślałem - doktor bezwiednie oblizuje usta, kiedy Sherlock wzrusza ramionami i prostuje się, jakby chciał być jeszcze wyższy, i znowu jest idealnym precyzyjnym mechanizmem, który działa bezbłędnie. Nie pozwala sobie na pomyłki i spontaniczność bez zimnej kalkulacji zysków i strat.
Prawdziwy Sherlock ucieka w głąb Sherlocka-manekina, profesjonalisty, John prawie może usłyszeć, jak zatrzaskują się za tym wewnętrznym Sherlockiem drzwi. I John chciałby chwycić go, zatrzymać, przytrzymać, nie pozwolić mu uciec, ale już jest za późno.
- Nie zawracaj sobie tym głowy. Błąd systemu, wykasuję go, ty zrób to samo.
- Ja... Sherlock, jak mam wykasować coś z głowy, nie jestem tobą!
- Nie, nie jesteś. A szkoda, gdybyś był takim dupkiem, nie wywoływałbyś u mnie awarii.
Wewnętrzny Sherlock wystawił głowę, żeby zaraz zabunkrować się jeszcze głębiej.
- Jakiej awarii? - warczy przytomniej już John - Mówimy o twoich uczuciach!
- Moich uczuciach? - Sherlock unosi brwi, a jego głos jest tak niski, że jest jak niewyraźne mruknięcie albo małe trzęsienie ziemi. - Niee. Nie, ja ich nie mam.
Stanowczym gestem zapina marynarkę i patrzy spod na wpół opuszczonych powiek na przyjaciela skulonego na fotelu.
A jego cała postura, chociaż jest teraz tak niewzruszona, woła w pustkę.
"Dotknij mnie."
Ich spojrzenia na naprawdę krótki moment się spotykają, i Sherlock tego nie widzi, nie czuje tego też John.
"Pocałuj mnie."
John nadal ma na sobie marynarkę, koszulę i krawat z randki z Mary.
Sherlock jakimś dziwnym trafem zauważa to dopiero teraz.
Odchodzi prędko do swojego pokoju.
Zna drogę na pamięć, nie musi patrzeć.
Kiedy tylko odwraca się od Johna, zaciska powieki, mocno, tak mocno, że to prawie boli. Woli ciemność.


I jakby nigdy nic nie zostało powiedziane, życie płynie dalej. Może po prostu Sherlock wykasował niechciane uczucie ze swojego twardego dysku, jak usuwa się wirusa.
I może John nie umie inaczej, teraz, kiedy jego życie uczuciowe zaczęło się układać.
Ale może to też wszystko bzdury, bzdury, bzdury, i obaj już niczego nie są pewni, więc uciekają w bezpieczne skorupy.
Ale na zewnątrz nie widać tego wszystkiego, więc przecież nie można być niczego pewnym.

Sherlock jest tak bardzo domowy, taki... sherlockowy, po prostu, kiedy John wychodzi do pracy, a detektyw chwieje się sennie nad drugą kawą, a na głowie ma jeden wielki kołtun, nieskalany jeszcze grzebieniem.
Aż John się mimowolnie uśmiecha i zdaje sobie z tego sprawę dopiero w metrze, kiedy ludzie zaczynają dziwnie patrzeć na rozradowanego wariata.
A Sherlock tymczasem przechadza się po salonie ze skrzypcami wspartymi lekko na ramieniu i pokój zalany jest to krótkimi, to dłuższymi dźwiękami, które, jak odkrywa Sherlock dopiero po półgodzinie radosnego rzępolenia, opisują Johna.
I obaj w tym samym momencie stwierdzają, doktor w swoim gabinecie oraz detektyw w zabałaganionym mieszkaniu, że to wcale nie musi być takie proste.

I właśnie w tym przekonaniu trwają kolejny miesiąc, kiedy lato zaczyna powoli ustępować miejsca jesieni, dopóki John w końcu czegoś nie postanawia.
Słońce jest o tej porze roku najpiękniejsze.

Tak przynajmniej stwierdza John, kiedy idzie zatłoczoną ulicą. Może nie był to najlepszy pomysł, żeby przyjść po niego o tej porze, kiedy wielu ludzi wraca z pracy. Te tłumy są okropne. Ale John czuje, że naprawdę trudno byłoby mu się do tego zmusić, gdyby już wrócił na Baker Street i musiał wychodzić jeszcze raz.
Bo w sumie okropnie się denerwuje, co jest idiotyczne, bo przecież idzie tylko po pierścionek.
Niczego nie musi robić. Może się zastanowić. Ma czas. Nie tchórzy. Absolutnie.
Ale kiedy wraca już do mieszkania z małą paczuszką, czuje się co najmniej pięć razy bardziej rozdarty. Bo ma teraz namacalne potwierdzenie na to, co ma zamiar zrobić.
I paczuszka aż pali w palce, jak jakiś irracjonalny wyrzut sumienia.
To nieznośne.

Nieznośny jest też Sherlock, który jak zwykle czyta w myślach, jak jakiś cholerny czarodziej.
Geniusz drapie się po głowie smyczkiem i rzuca Johnowi jedno analizujące spojrzenie. Leży rozwalony na kanapie, a serwis informacyjny w telewizji nastawiony jest chyba na maksymalną głośność, bo John czuje, jak relacja speakera wwierca mu się w głowę z każdym kolejnym słowem.
- Ścisz to!
- Doświadczenie!
- Nie obchodzi mnie to, tu idzie zwariować!
"...widzimy na nagraniu, jak ciężarówka włancza się do ruchu..."
- "Włącza" - poprawia bezlitośnie Sherlock, a kiedy John wycisza telewizor, wydaje niezadowolony pomruk, który doktorowi przypomina łosia na rykowisku.
- Sam jesteś łosiem - mówi Sherlock, zanim padnie jakiekolwiek słowo ze strony Johna i przeciąga się, aż coś mu chrupie w kręgosłupie. Skrzypce ześlizgują się z jego brzucha, łapie je tuż nad podłogą. - Kiedy ją zapytasz?
John poczuł, że ma szczękę na podłodze.
- Jak...?
- To elementarne. - Sherlock usiadł i poczochrał włosy, jakby i tak były za mało puszyste.
- Nie wiem... - wzdycha John - Kiedy zbiorę się na odwagę.
Sherlock wzniósł oczy ku sufitowi.
- Idiotyzm. Nigdy tego nie zrozumiem, po co ludzie zaklinają się na wzajemną wyłączność do siebie na wieczność, tylko po to, żeby kilka miesięcy po ślubie zacząć się zdradzać.
- Bo się kochają? I nie liczy się zaraz, tylko teraz.
- Tak, tak. - Sherlock machnął ręką, podnosząc się z kanapy - Wybacz, to oklepane i mało interesujące. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że jedna strona nie kocha drugiej. Cokolwiek znaczy kochać. Wracam do preparowania zaskrońca.
Zanim John zdążył przetworzyć, że Sherlock trzyma w ich mieszkaniu zdechłego zaskrońca, detekyw się oddalił.
- Jedna strona? Masz na myśli mnie? Ja nie kocham Mary?! Sherlock! - zawołał, ale Sherlock już nie słyszał, albo nie chciał słyszeć, bo nie padła żadna odpowiedź.
John rozciągnął się na fotelu i wbił wzrok we wzorzystą tapetę.
Po chwili namysłu wstał i wyłączył w końcu telewizor.
Słyszał, jak Sherlock rozbija się za ścianą. Oby nie zalał podłogi formaliną.
John uśmiechnął się blado sam do siebie. Faktycznie, formalina jest teraz bardzo istotna.
Zastanawiał się, co mu się stało. Że teraz, kiedy wreszcie stworzył stabilny związek, jego mózg nie pozwala mu się tym cieszyć, tylko ciągle gna myślami do Sherlocka. Przecież on już dawno usunął z umysłu całe to zauroczenie i teraz żył jak zawsze, bałaganiąc, marudząc, nie śpiąc po nocach i będąc nieznośnym. To Sherlock. Chyba jedyny człowiek na świecie, który by to potrafił. Więc nad czym John nadal się zastanawiał?

Tymczasem, w pokoju Sherlocka trwało coś, co trudno nazwać preparowaniem zaskrońca.
Jedna łza, druga łza, trzecia, czwarta, to ciekawe, zawsze zaczyna się łzawić z prawego oka, piąta, szósta, łza to substancja nawilżająca, oczyszczająca, zabezpieczająca (przed zarazkami) powierzchnię rogówki i spojówki oka, siódma, ósma, dziewiąta, Sherlock właśnie pobił swój życiowy rekord w płaczu, dziesiąta, jedenasta, to zdrowe dla oczu.
Interesujące, emocje wywołują łzy, nawet u niego. Sherlock jest zimnym obserwatorem, nie bierze w tym udziału, jest ponad to. Dwunasta, trzynasta. Czuje metaliczny smak w ustach, znowu pogryzł wewnętrzne strony policzków do krwi, nie boli. Sherlock nie czuje, zupełnie nic, usunął odczuwanie z dysku.
Czternasta, piętnasta, szesnasta.
Drżą mu ręce, to staje się coraz bardziej interesujące.
To nie Sherlock płacze, to nie on drży, to nie on gryzie do krwi. Więc kto? Więc co?
To istnieje poza Sherlockiem, chociaż jednocześnie w nim.
Jak to możliwe? Czy to jest uniezależnione od mózgu i rozsądku?
Czy to przez myśl o ślubie Johna?
Sherlock niczego już nie wie i jako naukowca irytuje go to potwornie.


A dwa tygodnie później John w końcu zdobył się na odwagę.
A Mary się zgodziła.
BONUS! Ten odcinek ma ilustrację~~ > [link]

Tak jest, nowa część! Ta seria nie umarła, tylko miałam małe zatory w pisaniu, bo byłam ostatnio zalatana :XD: Aczkolwiek i tak wyszła nieco krótsza od innych, ale i tak, hope ya enjoy eet.

:bulletwhite: Seria "Awake my Soul"
#0 "I gave you all" > [link]
#1 "Lillte lion man" > [link]
# 2 "Lover's Eyes" > [link]
# 3 "Hopeless Wanderer" > [link]
# 4 "Hold on to what you believe" > TUTAJ
© 2013 - 2024 FanRubyGloom
Comments2
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Marcel-Art's avatar
No cóż, moja recenzja ma się przezajefajnie, rzeczywiście. D:

Oszczędzę już sobie pomstowania na Tinową moffatowskość, bo to sĘsu nie ma. Trzeba podnieść głowę i mężnie stawić czoło angstowi, tak? Dobrze.

To ja może zaznaczę, że opisem płaczącego Sherlocka wyrwałaś mi serce. Na początek. Tak sobie leżało i krwawiło. Okrutny, okrutny opis - Sherlock nawet rozpadający się na kawałki, płaczący, PŁACZĄCY do diaska jest analityczny i spokojny, i jest geniuszem do cna. Widać wyraźną granicę pomiędzy tym zatraceniem, a chęcią kontroli. Nie wiem, jaki człowiek potrafi jednocześnie pozwolić popłynąć emocjom, po czym oddzielić je od ciała i przyglądać im się jakby z boku. To nie żaden eksperyment, Sherlock, weź się w garść!

Co mnie uderzyło na równym poziomie - John. Ślepowron z niego straszny. Co on widzi w tej Mary, która epizodycznie zamachała przed nim tyłkiem, chodzi z nią na randki i już ślub? A w czym ona się różni od innych? Kompletnie tego nie ogarniam.

Z kolei sama rozmowa Johna z Sherlockiem i watsonowa odpowiedź skojarzyła mi się z dziecinnym, absurdalnym zaprzeczaniem. "Że niby ja nie kocham Mary?". Serio? Tak jakby bardziej ugodziło go, że Sherlock kwestionuje JEGO UCZUCIA niż... no właśnie.
Jest tak bezczelnie arogancki i samolubny, aghrrrrr, Jawn, co ty robiszzzzzzz, czy ja mam przynieść swój tasak, chcesz tego?

Komentarz chaotyczny i jakoś krótki na mnie, ale jest późno, a ja dalej nie mam weny. D: