literature

Johnlock: drugs, gimme drugs?

Deviation Actions

FanRubyGloom's avatar
By
Published:
1.9K Views

Literature Text

To był ponury, deszczowy dzień. Wszyscy turyści, którzy tego dnia zwiedzali Londyn, zostali uraczeni typową, angielską pogodą. Było po prostu szaro, mgliście i obrzydliwie, a zimno i wilgoć zdawały się wdzierać w rękawy, wciskać za kołnierz i wpychać za kurtkę.
Szedłem, czy też raczej przedzierałem się, z racji gęstego deszczu, przez Baker Street. Widziałem już fasadę kamienicy 221b i zapalone w naszym mieszkaniu światła. Naprawdę, paliły się chyba wszystkie żarówki! Co też znów wymyślił Sherlock, że tak okrutnie powiększa rachunek za prąd?
Przez ostatnie kilka dni koszmarnie się nudził. Żadna ciekawa sprawa nie pojawiła się na horyzoncie, więc Sherlock spędzał całe dnie na kanapie w salonie, ubrany w piżamę i szlafrok, na przemian paląc jak smok, jęcząc na cały głos, jak bardzo mu się nudzi i od czasu do czasu poprawiając speakerów z telewizji. Nie muszę chyba mówić, że w tym stanie był jeszcze bardziej irytujący, niż zazwyczaj.
Ostatni krok zmieniłem na sus i wskoczyłem na stopień przed drzwiami. Pogrzebałem przez moment w kieszeni, po czym otworzyłem zamek.
Na dole panował spokój, pani Hudson musiała albo wyjść, albo zdrzemnąć się, bo przez ściany nie dolatywały dźwięki jej ulubionych seriali.
Wszedłem na schody, konstatując przy tym, że naniosłem mnóstwo błota.
Drzwi naszego mieszkania były uchylone, ostry snop światła rzucał się na klatkę schodową.
- Co to za świetlny performance, Sherlock? - spytałem od progu, nie zaszczycając detektywa spojrzeniem. I tak doskonale wiedziałem, w jakiej pozie się teraz znajduje. Zamiast tego zdjąłem kurtkę i zawiesiłem ją na wieszaku. Zamknąłem drzwi.
Od strony kanapy dobiegł mnie nieartykułowany odgłos. Skojarzył mi się z jakimś przestraszonym zwierzęciem.
Dopiero teraz odwróciłem się i omiotłem wzrokiem cały pokój.
Sherlock siedział wciśnięty w róg kanapy, z nogami podciągniętymi pod brodę i tak skulony, że z pewnością nie powiedziałbym teraz, że ma sześć stóp wzrostu.
- Sherlock...? - spytałem niepewnie, podchodząc kilka kroków. Uniósł swoją twarz i dostrzegłem, że usta mu drżą, a oczy błyszczą jak przy wysokiej gorączce.
- Przysięgam, że jeśli to kolejny eksperyment...
- Nie podchodź! - zawołał nagle Sherlock. Zdawał się być całkowicie przerażony. Nie widziałem go w takim stanie od sprawy z Baskerville.
- Nie wygłupiaj się, wiem, że się nudzisz, ale-
- Nie podchodź!! - ryknął o wiele głośniej, podciągając nogi jeszcze wyżej. - Odejdź ode mnie!!
Teraz drżał już cały. Ja sam skamieniałem tuż przed kanapą. Wiedziałem, że Sherlock jest doskonałym aktorem, ale tym razem nie grał. Nagle zmroziła mnie pewna myśl. Zaraz też zauważyłem, że lewy rękaw Sherlocka jest podwinięty nad łokieć, a pod stół wtoczyła się podejrzana strzykawka. Pusta.
A więc po raz kolejny to zrobił. Dlaczego musiał być tak cholernie nieodpowiedzialny i wpuszczać sobie w żyłę to świństwo tylko po to, by się nie nudzić?!
Sherlock jęczał tymczasem jak zarzynany bawół.
Zrobiłem kolejny krok w jego kierunku, co tylko zainicjowało kolejną serię wrzasków.
- Sherlock, na litość boską!
- Zostaw mnie! - detektyw wpełz już niemal na ścianę, drżąc jak osika - Zostaw! Jooohn! Jooohn! On chce zrobić mi krzywdę! Jooohn! - Sherlock dławił się własnymi wrzaskami. Nie rozpoznał mnie. Musiał mieć potężne halucynacje.
- Sherlock... - powiedziałem łagodnie, choć wiele brakowało mi do spokoju - To przecież ja. John. Spójrz. Twój przyjaciel. John...
- Nie jesteś Johnem! - załkał Sherlock. Wyglądał okropnie. Twarz z normalnego bladego odcienia zmieniła się na woskową, żółtawą. Oczy miał czerwone, źrenice rozszerzone tak bardzo, że nie widać niemal było jego tęczówek, po policzkach spływały mu łzy, a włosy miał rozczochrane.
- Boję się... - wymamrotał - Boję się, boję, boję... Gdzie jest John?
- Jestem tutaj. Sherlock, spójrz, tutaj. - podszedłem jeszcze bliżej, mówiąc tym razem głośno i wyraźnie. - Tutaj, John.
Sherlock oddychał ciężko, patrząc na mnie uważnie spod grzywki opadającej mu na oczy. - John. - stwierdził nagle. - John, boję się. One tu są. Nie chcą dać mi spokoju! Boję się, boję się! - powtórzył, kiedy usiadłem obok niego.
- Niczego tu nie ma. Niczego, Sherlock.
Patrzył na mnie wzrokiem zaszczutej sarny. Nie sądziłem, że kiedykolwiek dostrzegę na jego twarzy taki wyraz.
- Nie...? - spytał niepewnie - Ale widzę je, są tutaj... - błądził wzrokiem ponad moim ramieniem, nadal przerażony. - Ciemno tutaj...
- Na pewno nie ma. Wcale nie ma i nie było. Spokojnie. Nic ci nie zrobią, skoro ich nie ma.
Sherlock dosłownie płakał. Tarł oczy rękoma, jak jakaś groteskowa wersja małego chłopca. Znów zajęczał.
- Zamknij oczy. - zaproponowałem. - Usiądź prosto. Już, spokojnie. Nie ma tu niczego, jestem tylko ja. Przecież mi ufasz, prawda?
Sherlock przytulił się nagle do mnie. Być może powinienem powiedzieć raczej, że się przyczepił, bo kiedy poczułem jego szczupłe ręce ściskające mnie z całych sił niemal straciłem dech.
- Boję się. - zachichotał nerwowo Sherlock. - Boję, boję... - dodał szeptem. Poczułem, jak na ramię kapią mi ciepłe łzy. Nagle szlochy ucichły; Sherlock stracił przytomność.

*

-Molly! - zawołałem, podrywając się z niewygodnego, plastikowego krzesełka - Przecież to nie twój wydział?
- Nie... - stwierdziła, uśmiechając się blado - I wiesz, zazwyczaj nie mamy tutaj ludzi, którzy przedawkowali.
Westchnąłem.
- Co z nim? Majaczy? Odzyskał przytomność? Wiecie, co to za świństwo?
Molly uniosła dłonie w obronnym geście.
- Jestem tu jako jego przyjaciółka, nie jako lekarz. Ale wiem, że leży teraz w sali 203. -
Rzuciła mi niepewne spojrzenie. - Może idź pierwszy.
- Nie wygłupiaj się, ja...
- Idź. - powiedziała niezwykle jak na nią stanowczo. Nie śmiałem nie posłuchać.
Sherlock leżał w rogu sali, podpięty pod kroplówkę. Jego twarz odzyskała zwykły kolor; jej bladość niemal zlewała się w jedno z powleczoną na biało poduszką.
Spał, tym razem spokojnie, leżąc na wznak i nie wiercąc się.
Odgarnąłem delikatnie włosy z jego czoła.
"Nuda bywa powodem nieszczęść."
Widząc jego zmęczoną twarz nie mogłem powstrzymać się przed głupim odruchem i pogładziłem czułym gestem jego włosy, a potem policzek.
"Zwłaszcza w twoim przypadku."

*

-John? - Molly dotknęła mojego ramienia. Odwróciłem się od okna i spojrzałem na nią.
- Sherlock się obudził.
Spojrzałem w kąt sali. Sherlock leżał z kamienną twarzą odwróconą w moją stronę. Nie mrugał i, o dziwo, nic nie mówił. Podszedłem do niego, dosłownie czując oddech Molly na karku, po czym usiadłem na małym, rozchybotanym stołku koło jego łóżka.
- John. - stwierdził zachrypniętym głosem. Patrzył na mnie, jakby mógł wyczytać z mojej twarzy co, u licha, się z nim stało.
Byłem na niego wściekły, to oczywiste. Ale chyba dość słusznie przełożyłem pogadankę moralizatorską na później.
- Jak się czujesz?
- Dziwnie. - wymamrotał, ledwo poruszając wyschniętymi ustami. Jego oczy o zmiennym kolorze teraz były blado szare.
- Pamiętasz, co się stało?
Zamrugał oczami i poruszył lekko głową.
- Nie.
- Zapaliłeś światła w całym mieszkaniu, a kiedy wszedłem trząsłeś się ze strachu i mnie nie rozpoznawałeś. Wołałeś mnie, chociaż byłem tuż obok. - dodałem gorzko.
Zmarszczył brwi.
- Wołałem? Ciebie?
- Tak.
Miałem prawie że bolesną świadomość, że Molly słyszy każde słowo.
- Potem zacząłeś płakać, przytuliłeś się do mnie, a na koniec straciłeś przytomność.
Twarz Sherlocka minimalnie stężała. Po chwili zacisnął usta
i odwrócił twarz do ściany.
- Miałem halucynacje. - stwierdził. W moim polu widzenia były teraz jego ucho i śmiesznie skręcone na karku włosy.
- Miałeś. - powiedziałem, wstając. Nie bardzo wiedziałem, co mógłbym dodać.
Spojrzałem na Molly. Nie mogłem rozszyfrować jej wyrazu twarzy.
- Dziękuję. - odezwał się nagle Sherlock.
Razem z Molly zwróciliśmy wzrok w jego stronę; nadal wpatrywał się w ścianę.
- Mam nadzieję, że wyciągniesz z tego jakieś wnioski. - podsumowałem. Molly westchnęła.
Ahh, miałam taki wspaniały pomysł, żeby romans tutaj polegał tylko na napięciu i żeby znowu nic nie było powiedziane, no ale :XD: Podkorciło mnie i się trochę pomacali, cholera :XD:
A zakończenie w pierwotnej wersji miało być zanim Sherlock się obudził i chyba niepotrzebnie przeciągnęłam :P
© 2013 - 2024 FanRubyGloom
Comments5
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
anatheila's avatar
W końcu zebrałam się, by skomentować! Moje własne tempo mnie powala.

Motyw z przedawkowaniem bardzo mi się podoba, to jest coś, do czego Sherlock byłby zdolny. Nawet jeśli twierdzisz, że romans miał tylko wisieć w powietrzu, to i tak mam wrażenie, że się z nim za bardzo nie narzucasz. Ot, jest go tyle, ile powinno być w Johnlockowym fiku.
Końcówka, o której wspominałaś, że miało jej nie być - wydaje mi się, że dobrze wyszło, że jednak jest (zignoruj to, że to zdanie dziwnie brzmi O.o). Jakiś trzeźwy komentarz Sherlocka był potrzebny:D